Obserwuj nas

Lech Poznań

Sousa bohaterem, Lech remisuje w Warszawie z Legią

Za nami ostatnie w tym sezonie „Derby Polski”, jak na ogół się określa starcia między Lechem Poznań, a Legią Warszawa. Jak pokazywała ostatnie lata – często owe mecze miały przebieg wyjątkowo nudno. Tak jednak nie było tym razem. Obydwie drużyny naciskały i miały dobre sytuacje do strzelenia gola. Najpierw prowadzili gospodarze, później goście, a koniec końców mecz się zakończył remisem. Czy to dobry prognostyk dla Lecha przed rewanżem z Fiorentiną? Czy Legia tym remisem wykluczyła z walki o mistrzostwo? Odpowiedzi na te pytania poznacie właśnie w tym podsumowaniu hitu 28. kolejki PKO BP Ekstraklasy.

Najspokojniejszy hit od lat(?)

Atmosfera przed tym meczem była nad wyraz spokojna. Aż niepokojąco spokojna. Oczywiście, ani Legia, ani Lech nie biją się już o mistrzostwo Polski, ale mnie osobiście dziwiła obojętność, z jaką kibice Kolejorza podchodzili do tego starcia. Mimo wszystko jest to ligowy klasyk, a gdyby Lech go wygrał, to miałby już tylko sześć punktów starty do drugiej w tabeli Legii.

Goście do tego meczu podchodzili po bolesnej porażce w pierwszym meczu Ligi Konferencji z Fiorentiną aż 1:4. Na dodatek w czwartkowy poranek UEFA zdecydowała o trzymiesięcznym zawieszeniu Bartosza Salamona. Kontuzję niedawno odniósł Filip Dagerstal, więc do składu po długiej nieobecności musiał wrócić Lubomir Satka. Słowak w tym sezonie incydentalnie pojawiał się na boisku. I widać różnicę między nim, a choćby wcześniej wymienionym Szwedem, czy Salamonem. Jak to kiedyś mówił Tomasz Hajto: „Jeżeli auta nie odpalasz przez sześć dni, to nie spodziewaj, że odpali ono w niedzielę”. Ten cytat idealnie sprawdza się w przypadku 27-letniego obrońcy. Zarówno w meczu z drużyną z Włoch, jak i w niedzielę był jednym z najsłabszych ogniw Lecha na boisku. Widać też trochę, że jest on myślami już w innym klubie (po sezonie wygasa mu kontrakt).

John van den Brom nie przeprowadził praktycznie żadnych rotacji w składzie. Jedynymi zmiany w porównaniu z czwartkowym meczem było pojawienie się w wyjściowej jedenastce Radosława Murawskiego, Barry’ego Douglasa oraz Afonso Sousy (bagatela, strzelca dwóch goli!). Napawało to, przynajmniej na papierze – dużym optymizmem. A, no i warto odnotować, że kibice Lecha mimo zakazu wyjazdowego zostali wpuszczeni na trybunę zachodnią przez kibiców Legii – miły akcent.

Dominacja Legii w pierwszej połowie

Można powiedzieć, że spotkanie rozpoczęło się z kilku minutowym opóźnieniem. O co chodzi? Otóż – kontuzję łydki tuż na początku meczu odniósł sędzia asystent. Zanim sędzia techniczny ubrał się w strój itp. minęło kilka minut.

Legia w pierwszej połowie strasznie przeważała i zapchnęła Lecha do obrony. Mieli więcej okazji, byli dwa razy szybsi od poznaniaków oraz częściej znajdowali się przy piłce. Bardzo dobrze radzili sobie w rozegraniu. W skrócie – zdominowali bardzo słabego w pierwszej połowie Kolejorza. Warto dodać, że uargumentowali tę przewagę golem. Bowiem w 13. minucie gola dla Legii strzelił Tomas Pekhart, po asyście Pawła Wszołka. Fatalnie w tej sytuacji zachował się wcześniej wspomniany Satka, który zgubił Czecha i pozostawił go bez krycia. Dla króla strzelców Ekstraklasy w sezonie 2020/21 była to 5. bramka od momentu powrotu do stolicy.

Choć nie należy zapominać, że Lech też miał dwie, całkiem dogodne sytuacje do strzelenia gola. Najpierw wyszedł sam na sam z Dominikiem Hładunem wyszedł Mikael Ishak, ale golkiper gospodarzy obronił strzał Szweda. Nie rozumiem, czemu w tej sytuacji Szwed zaczął nagle zwalniać i oddał bardzo łatwy do obrony strzał. Zachował się jak napastnik z okręgówki, a nie jak kapitan drużyny i najlepszy strzelec tego sezonu w Ekstraklasie (póki co). Pod koniec pierwszych 45. minut szansę na zdobycie bramki z rzutu wolnego miał Douglas, ale uderzył zbyt mocno i piłka znacząco minęła bramkę.

Dublet Sousy

Na drugą połowę Lech wyszedł bardzo zmotywowany i przyniosło to efekty. Kolejorz zaczął grać kilka razy lepiej niż w pierwszej odsłonie. Nie wiem jakich słów użył John van den Brom w przerwie, rozmawiając z piłkarzami, ale musiało to być coś szczególnego. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni drużyna odniosła taką przemianę w stosunku do pierwszej połowy. Pierwszy sygnał do ataku wysłał Afonso Sousa. Portugalczyk w 47. minucie strzałem z półobrotu pokonał Dominika Hładuna. Była to specyficzna akcja – dużo zamieszania, szczęścia, ale ważne, że wpadło. Dzięki tej bramce goście nabrali pewności siebie i coraz częściej przeprowadzali zmasowane ataki na bramkę warszawian.

Lech na 20 minut przed końcem meczu wyszedł na prowadzenie, a za sprawą Afonso Sousy (znów). Portugalczyk fenomenalnie obrócił się z piłką i trafił prosto w okienko. Bramka – stadiony świata. Kilka chwil później było już 3:1 dla gości, ale sędzia odgwizdał spalonego Mikaela Ishaka, który zagrywał do Ba Loui. Mimo że był gol nie został uznany, to warto pochwalić Iworyjczyka. Mając szansę na zdobycie bramki nie zgłupiał, tylko zachował zimną głowę, minął kilku zawodników i umieścił piłkę w bramce. Osobiście zdziwiło mnie to, że John van den Brom kwadrans przed końcem meczu zdecydował się na zdjęcie z boiska – Afonso Sousy. Wiadomo – Lecha czeka jeszcze rewanż we Florencji, ale nie można zapominać, że trzy „oczka” w takim spotkaniu byłyby piekielnie ważne. A Portugalczyk był w takim gazie, że jego ewentualny hat-trick zupełnie by mnie nie zdziwił.

Stracony gol w końcówce

Pod koniec obie drużyny miały dwie identyczne sytuacje jak się okazało – zmarnowane. Najpierw Rose dopadł do odbitej przez Bednarka piłki, ale oddał zbyt silne uderzenie, które lądowanie zaliczyło na trybunach warszawskiego stadionu. Chwile później prawie że identyczną okazję, ale również spudłował. Niestety dla poznańskich kibiców – w 87. minucie gola na 2:2 strzelił Paweł Wszołek, po asyście Macieja Rosołka. Satka się poślizgnął, a nie wiadomo co w bramce robił Bednarek. Nie udało się wygrać Lechowi po raz kolejny w Warszawie, co byłoby miłym akcentem. Sądzę, że z perspektywy całego meczu remis to sprawiedliwy wynik. W pierwszej dominowali gospodarze, w drugiej zaś goście. Dzięki temu remisowi Raków już tak naprawdę może się cieszyć z mistrzostwa. 8 punktów na tym etapie sezonu to już strata praktycznie do odrobienia. Tylko cud mógłby odebrać Medalikom pierwsze w historii mistrzostwo.

Podsumowanie

Wracając jednak do samego meczu to na pewno cieszyć może najlepszy występ w barwach Lecha Afonso Sousy. Uważam, że ma on potencjał w dłuższej perspektywy na zostanie gwiazdą Ekstraklasy i duży, zagraniczny transfer. W końcu dobry mecz w lidze rozegrał Kristoffer Velde, który był aktywny, często wchodził w drybling i brał udział w akcjach ofensywnych.

Niestety czuć brak zawieszonego Bartosza Salamona oraz kontuzjowanego Filipa Dagerstala. Widać po Lubomirze Satce brak regularnej gry. Przede wszystkim nie czuje gry i boiska. Kolejny słabszy mecz zaliczyła dwójka liderów – Mikael Ishak i Michał Skóraś. Da się jednak to zrozumieć, z racji na liczbę ilość minut rozegraną w tym sezonie. A przez źle skonstruowaną kadrę i brak zmienników zmuszeni są oni do grania od deski do deski. A, no i znowu przy obu straconych golach nie pomógł Filip Bednarek. Uważam jednak, że w końcowym rozrachunku spotkanie to przyniosło dość sporo optymizmu przed rewanżem z FIorentiną. Bądź co bądź Kolejorzowi udało się wywieźć z najtrudniejszego wyjazdu w lidze remis, przy czym kompletnie zdominował Legię w drugiej połowie.

Pasjonat polskiej piłki nożnej, fan talentu Michała Skórasia.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Lech Poznań